Dzisiaj mam dla Was pewną historię… Historia pokazuje pewną przemianę. Przemianę mówiącą o tym, jak za pomocą jedzenia i stylu życia można sobie nieźle namieszać, a potem dzięki tym samym czynnikom, to odkręcić.
Zaczyna się niewinnie, jak to zwykle bywa… Aż tu nagle czujesz, że coś jest nie tak, nie masz miesiączki i ochoty na nic poza treningiem, który przecież MUSISZ zrobić. Liczysz kalorie, bo przecież NIE MOŻESZ przekraczać pułapu, który sobie ustaliłaś.
Poznajcie Dominikę i jej kilkumiesięczną drogę do lepszego samopoczucia i zrozumienia swojego organizmu.
Zanim przeczytasz historię Dominiki, na szybko dodam, że sponsorem dzisiejszego artykułu jest mój e-book dla kobiet: „Kobieto, pokochaj kalorie!”, który był pisany po to, żeby takie sytuacje jak ta, opisana poniżej, zdarzały się jak najrzadziej. A niestety na ten moment są częste… Zbyt częste.
Po więcej informacji o e-booku, jak i po samego e-booka zapraszam tutaj: [klik] „Kobieto, pokochaj kalorie!”).
A teraz wracamy do historii Dominiki. Będę robiła krótkie wtrącenia w tekst, żeby wytłumaczyć pewne kwestie.
Zaczynamy!
Kasia: Jak w ogóle wyglądało Twoje żywienie, styl życia i aktywność fizyczna w przeszłości? Jaka jest Twoja historia?
Dominika: W przeszłości niewiele miałam wspólnego z aktywnością fizyczną, a żywienie było bardzo pokręcone. W podstawówce miałam nadwagę co powodowało dużo kompleksów. Moja mama wiecznie była na dietach, najczęściej jakiś głupich na zasadzie kopenhaskiej– kubek kawy na śniadanie, na obiad dwa jajka i liść sałaty itp.. Mając takie wzory uznałam, że aby schudnąć trzeba się głodzić. (Przerywnik Kasi: to niestety często tak wygląda… mamy zbudowane przekonanie, że tak właśnie musi wyglądać dieta, przez to, że nasi bliscy w taki konkretny sposób się odchudzali). Robiłam kilka podejść do odchudzania w ten sposób – czyli głownie chodziło o niejedzenie wcale lub np. jadłam tylko śniadania i potem cały dzień, co kończyło się omdlewaniem w komunikacji miejskiej w drodze do szkoły ( Przerywnik: bardzo niebezpieczne sytuacje!).
Udało mi się schudnąć porządnie i trwale udało mi się chwilę po 18 urodzinach kiedy zaczęłam pierwszą pracę. Pracowałam w sklepie z ciuchami więc całe dnie na nogach , co było super. Rano chodziłam do szkoły, a po południu do pracy, więc całe dnie miałam zajęte. Nie stosowałam żadnej diety i dosyć szybko ładnie schudłam. Kiedy zakończyłam pracę, aby skupić się na nauce (przed maturą) bałam się, że jak zabraknie tego ruchu to kilogramy wrócą. Na szczęście tak się nie stało, a nawet udało mi się jeszcze troszkę schudnąć bez żadnego starania.
Jakoś właśnie w okolicach 18-19 roku życia zaczęłam powoli odstawiać mięso (przestało mi smakować) i uczyć się bardziej roślinnego żywienia.
Od małego miałam kompleksy i niską samoocenę, zawsze postrzegałam się jako osobę za grubą, nieważne czy ważyłam 70 kg czy 55 kg. Bałam się tłuszczu, więc całkowicie go unikałam – żadnego oleju, żadnych orzechów, awokado itp.
Po skończeniu pracy moja aktywność fizyczna polegała na spacerach, które uwielbiam do dziś.
Trwałam tak kilka lat w takim lęku przed tłuszczem i poczuciem, że zawsze mogę być jeszcze szczuplejsza. Potem, w wieku około 22-23 lat, ważąc jakieś 57-56 kg wykupiłam dietę od dietetyka online. Nakłamałam w ankiecie, że ważę ponad 60 kg, aby dostać dietę redukcyjną i dostałam 1500-1600 kalorii (Przerywnik: I tak nieżle…). Schudłam na niej do 54,5 kg i na tym moja waga się zatrzymała.
Im byłam starsza, tym coraz więcej chodziłam. Nie mam prawa jazdy więc do sklepu na piechotę, generalnie wszędzie.
Zaczęłam chodzić na jogę – dwa razy w tygodniu na godzinną sesję. Z jogi wracałam do domu na piechotę (ponad h), codziennie do pracy chodziłam ( i wciąż chodzę ) na piechotę, łącznie w obie strony około 4,5 km.
Joga była pierwszym poważniejszym „sportem” jakiego się podjęłam. Dużą satysfakcję przyniosło mi pierwsze zarysowanie mięśni po dosyć niedługim czasie. Wcześniej miałam chuderlawe, cienkie łapki. Powoli zaczęłam też włączać do diety produkty, których wcześniej sobie odmawiałam – jak np. mało orzechowe. Okazało się, że mogę je jeść, mogę wyjść na miasto, na drinka i uwaga, wcale nie tyję…. Generalnie z żywieniem było już przyzwoicie ( duża w tym zasługa różnych kont na Instagramie, dziewczyn czy dietetyków które pokazywały że nie jedzą samych sałatek (Przerywnik: jak się potem okażę, też byłam w tym zacnym gronie, super, że to co robię faktycznie na Was wpływa!), ale gdzieś tam z tyłu głowy było przekonanie, że zawsze mogę wyglądać lepiej, mogę ważyć ten 1 kg mniej, więc trzymałam 1600 kalorii.
Kiedy przyszedł pierwszy lockdown, a ja wylądowałam na kwarantannie (byłam za granicą w czasie zamknięcia granic) wpadłam w panikę, że przez 2 tygodnie praktycznie nie będę się ruszała i na pewno przytyję. Jogę zaczęłam ćwiczyć codziennie, do tego dołączyłam ćwiczenia cardio, których nigdy wcześniej nie robiłam. Spodobały mi się i do dzisiaj je robię.
Po tym jak skończyła mi się kwarantanna wpadłam w jakąś obsesję.
Mój dzień wyglądał mniej więcej tak:
- 1,5 h spaceru przed pracą
- na piechotę do pracy
- powrót z pracy również piechotą
- godzinny trening , najlepiej jakieś super extra spalanie
- 1,5 h spaceru po treningu
(Przerywnik: WOW, dużo tego!)
I wciąż 1600-1800 kalorii. Byłam głodna, zmęczona, ale cisnęłam dalej, bo zaczęłam widzieć coraz więcej rysujących się mięśni, a w pracy zwracali uwagę na to, że chyba jeszcze schudłam (mówili to raczej z niepokojem), co dodawało mi mojej pokręconej motywacji (Przerywnik: dlatego mimo wszystko nie polecam komentować wyglądu Waszych bliskich! Możecie mieć najlepsze intencje, a i tak osoba, z którą rozmawiacie może zinterpretować wasze uwagi w zupełnie inny sposób, co jeszcze bardziej „nakręca”).
Na kwarantannie byłam pod koniec marca, problemy z miesiączką zaczęły się w kwietniu. Początkowo zwalałam winę na antykoncepcję – przez dwa miesiące używałam pierwszy raz w życiu antykoncepcję hormonalną i musiałam odstawić, bo krew mi mega zgęstniała.
Okres pojawiałam się w formie plamienia co 7 dni. Potem co dwa tygodnie, potem coraz rzadziej, aż skończyło się na tym, że w ciągu miesiąca krwawiłam przez dzień lub dwa, ale było to bardziej plamienie niż krwawienie.
Kasia: Jak się wtedy czułaś? Samopoczucie, nastrój?
Dominika: Zmęczona, głodna , ale zdeterminowana i zupełnie nie miałam świadomości, że mam dużą aktywność fizyczną (Przerywnik: Często dziewczyny podobne Dominice uważają, że wcale nie ruszają się dużo… przecież to „tylko” spacery).
Praktycznie bez przerwy byłam w ruchu, ćwiczyłam codziennie, spotkania z chłopakiem przekładałam w czasie, żeby wcześniej zdążyć zrobić trening.
Kasia: Czemu zdecydowałaś się zacząć więcej jeść? Czy był jakiś moment przełomowy?
Dominika: Ciągle czułam się głodna, byłam zmęczona, a najważniejsze były problemy z miesiączką, które były męczące i niepokojące, bo w badaniach nic nie wychodziło (Przerywnik: Niestety, często mam do czynienia z takimi sytuacjami, że lekarze rozkładają ręce, i nikt nawet nie pomyśli, że „wina” leży po stronie zbyt dużej aktywności czy niskiej kaloryczności diety”).
Kasia: Dlaczego zdecydowałaś się na konsultację ze mną?
Dominika: Ponieważ jesteś jedną z tych osób, które przyczyniły się do mojej zmiany myślenia czy żywienia. Od razu robiło mi się lepiej jak widziałam, że wrzucasz kanapki z białą bułką czy pizzę, którą wcinasz sama i to bez wyrzutów sumienia.
Ja idąc do knajpy zawsze brałam coś co wydawało się mieć najmniej kalorii, a nie to na co miałam ochotę.
(Przerywnik: Też tak miałam!! Serio! Kiedyś brałam jakieś rzeczy, które wyglądały na najmniej kaloryczne i dosłownie wkurzałam się, jak dostawałam coś w panierce, czy zalane sosami, o czym nie było w menu. Rozumiem to doskonale, ale oczywiście nie jest to wyraz dobrych relacji z jedzeniem).
Kiedy pojawiał się alkohol postanawiałam tylko wypić drinka lub dwa, bez jedzenia no bo przecież to tyle nadprogramowych kalorii ( nie brałam pod uwagę faktu, że wyjście do knajpy było w ramach obiadu / kolacji lub nawet obiadokolacji).
Kasia: Kiedy poczułaś się lepiej? Czy jedzenie większej ilości jedzonka na to wpłynęło?
Dominika: Tak. Po konsultacji z Tobą powoli zaczęłam jeść więcej tłuszczu i podbijać kaloryczność diety. Najciężej było dobić i przekroczyć magiczne 2 tysiące kalorii. Wydawało mi się to jakąś kosmicznie wielką ilością i po prostu się bałam, że jak będę jadła 2000+ to zacznę tyć.
Za Twoją radą część treningów cardio zamieniłam na wzmacnianie, odjęłam też jeden spacer 1,5 h dziennie, więc teraz robię rano 1,5 h spaceru, idę i wracam do pracy na piechotę, trening (3 razy w tygodniu, nie codziennie ) i co jakiś czas jeszcze dodatkowy spacer wpadnie lub zamiast treningu dłuższy spacer. Staram się spalać 400 kalorii (takie minimum sobie ustawiłam) dziennie, wiadomo , że czasem wychodzi 700… Ale wtedy można zjeść więcej masła orzechowego czy jakieś ciacho.
Kasia: Jak włączałaś większe ilości jedzenie? Bo domyślam się, że były takie trudne momenty, że myślałaś: „O nie, tyle to ja nie zjem!”. Czy było ciężko przełamać te granice?
Dominika: Ilościowo nie było raczej problemu bo ja, wbrew wszystkiemu, kocham jeść. Bałam się ilości tłuszczu, wcześniej dałam 5 g masła orzechowego, a teraz 15-20g. Pomalutku jadłam 2000 kalorii, potem 2015, aż do mojego maksimum na razie – 2085 kalorii. Czuję się naprawdę najedzona, nie burczy mi w brzuchu, a jakby zaburczało to byłby sygnał, że można nieco więcej zjeść skoro organizm się domaga.
Kasia: Czy odkąd jesz więcej, zmieniło się Twoje zdrowie? Być może coś zadziało się z hormonami? Cyklem miesiączkowym?
Dominika: Zdecydowanie. Poprawiła mi się nawet cera – zaczęła szwankować jakiś czas temu i kosmetyczka zaleciła badania hormonów, czego oczywiście nie zrobiłam…
Po 8 miesiącach od kwarantanny, kiedy zaczęłam zajeżdżać swój organizm, kilka dni temu skończył mi się normlany okres. Z normalnym krwawieniem, wszystkim standardowymi dla mnie bólami – nigdy nie sądziłam, że będę się tak cieszyć z tego, że mnie boli!
Od zwiększenia kaloryczności i przystopowania z aktywnością minęły około 4 miesiące. Rozmawiałyśmy jakoś pod koniec lipca. Więc to nie było tak, że zaczęłam jeść, brać suplementy które mi poleciłaś i z dnia na dzień wszystko się naprawiło (Przerywnik: Bardzo ważna uwaga Dominiki! To jest proces i to wszystko będzie trwać. Nie wystarczy jeść więcej przez tydzień czy dwa). Organizm potrzebował kilku miesięcy, żeby się odbudować. Co pokazuje jak bardzo jesteśmy w stanie sobie zaszkodzić i cieszę się, że nie trwało to u mnie dłużej bo mogłoby być ciężej wrócić do normalnego funkcjonowania.
Mam więcej energii, nie zasypiam już o 21-22 tylko później bo mam siłę żeby funkcjonować.
Kasia: W ogóle jak wygląda teraz u Ciebie jedzenie i styl życia? Liczysz kalorie? Może ograniczyłaś trochę ćwiczenia?
Dominika: Cały czas liczę, żeby kontrolować czy jem wystraczająco dużo kalorii i tłuszczu. Bardzo chciałabym jednak powoli od tego odchodzić. W weekendy nie liczę, ale wtedy spalam więcej niż w tygodniu bo nie należę do osób, które leniuchują w dni wolne.
Kasia: Co było dla Ciebie najtrudniejsze w tym wszystkim?
Dominika: Zwiększenie kaloryczności. Pojęcie tego, że kalorie są dobre i potrzebne , że nie są wrogiem i czymś od czego się tylko tyje.
Kasia: Czy uważasz, że większa ilość jedzenie faktycznie może pomóc dziewczynom i kobietom na podstawie Twoich doświadczeń?
Dominika: Zdecydowanie. Oczywiście ilość dostosowana do ich potrzeb i koniecznie dobre jedzonko, a nie jakiś syf. Ja odżywiam się zdrowo, wydawało mi się, że mądrze, ale jak widać i tak zrobiłam sobie lekką krzywdę i wyłączyłam miesiączkę na 8 miesięcy.
Jeśli mamy dużą aktywność fizyczną i to nam pasuje to tylko się cieszyć, że dzięki temu możemy (musimy!) więcej jeść 😊
Dzięki Dominika za podzielenie się Twoim punktem widzenia!
Mam nadzieję, że historia Dominiki będzie dla Ciebie inspirująca. Jeśli nie wierzysz mi, że kalorie są naprawdę ważne w życiu każdej kobiety, to uwierz Dominice! To jej prawdziwa historia i muszę tutaj napisać, że cieszę się bardzo, że w porę postanowiła działać. Niestety, ale wiele dziewczyn tkwi w takim niezrozumieniu tematu kalorii i swojego zdrowia przez długie miesiące, a nawet lata. To naprawdę może znacząco odbić się na zdrowiu i narobić zamieszania.
Dlatego, żeby ułatwić Ci drogę do zrozumienia tego, jaki wpływ mają kalorie na Twoje zdrowie, zapisałam e-booka dla kobiet: „Kobieto, pokochaj kalorie!”. Jest to kompendium wiedzy w którym poruszam tematy związane z kaloriami: co to jest ppm, cpm, czy trzeba liczyć kalorie, czy wszystkie kalorie liczą się tak samo, o co chodzi z pustymi kaloriami, ale też tematy związane bezpośrednio ze zdrowiem kobiet: kalorie a płodność, wygląd skóry, włosów, paznokci, skupienie, koncentracja.
Przejdź do e-booka tutaj: [klik]
Dedykuje e-booka kobietom, które:
- Nie wiedzą do końca, o co chodzi z tymi kaloriami.
- Nie są przekonane, ile tak naprawdę trzeba jeść.
- Są aktywne fizycznie, a mimo tego, nadal czują się słabo
- Jedzą zdrowo i nie czują tego po sobie
- Mają spadki koncentracji i są cały czas senne.
- Borykają się z wypadającymi włosami i łamliwymi paznokciami.
- Tyją nawet po weekendowych szaleństwach, mimo tego, że w tygodniu jedzą zdrowo.
- Mają problemy hormonalne czy zaburzenia miesiączkowania.
- Uważają, że im mniej jedzenia w ciągu dnia, tym lepiej.
- Są wiecznie na diecie.
- Dużo pracują, ogarniają dom, dzieci, psa i wszystko naokoło. Ogólnie – dla kobiet przytłoczonymi codziennymi obowiązkami.
- Myślą, że detoksy sokowe i głodówki, to dobre rozwiązanie na nadwagę czy na poprawę zdrowia.
Tutaj przejdziesz do e-booka: [klik].
PODSUMOWANIE:
Wiem, że i tak wiele kobiet przejdzie drogę Dominiki na „własnej skórze” i rozumiem, że jest to najlepszy sposób zdobywania doświadczenia. Chociaż oczywiście wolałabym, żeby było inaczej.
Jeśli jednak choć jedna dziewczyna lub kobieta, zastanowi się przez chwilę nad swoim zdrowiem, po przeczytaniu tego tekstu, to uznam, że misja spełniona!
Pisząc e-booka dla Was, przechodziły mi przez myśl takie właśnie historie, których są setki! To właśnie w e-booku zebrałam całą wiedzę o kaloriach, której każda babeczka potrzebuje 🙂 łap jeszcze raz link do e-booka: [klik]).
A tymczasem się żegnam i życzę urozmaiconego dietowania! Kasia